Zero
nieodebranych połączeń. Zero nie odczytanych SMS-ów. Zero jakich kolwiek prób
kontaktu. Wzdychasz z trudem, ukrywając swój telefon w kieszeni spodni.
Kierujesz się tuż za swoją rodzicielką, coraz szczelniej zaciskając w dłoniach
delikatny materiał koszulki. Niemym
spojrzeniem obserwujesz blade ściany szpitalnego korytarza. Dzisiaj nadszedł
ten czas. Czas chwycenia swojego życia we własne ręce. Wzdychasz cichutko,
zajmując miejsce obok swojej rodzicielki, na plastikowym krzesełku. Posyłasz
Jej blady uśmiech, powracając spojrzeniem na drzwi gabinetu lekarza. Krzywisz
się lekko, spuszczając głowę. Nerwowo podrygujesz lewym kolanem, starając się
czymś zająć. Nudziłaś się, a może bardziej denerwowałaś. Nie potrafisz tego
ukryć. Czujesz na swoimi ramieniu , ciepłą dłoń kobiety. Dotykasz jej łagodnie,
głaszcząc ją i szepcząc ciche będzie
dobrze .Musi być ! Innej opcji nie bierzesz pod uwagę.
-Lea
Schustner!
Głos
mężczyzny wybudza Cię z zamyślenia. Podnosisz rękę ku górze, delikatnie nią
machając tak, aby lekarz zwrócił na Ciebie swoją uwagę. Uśmiecha się, co
starasz się odwzajemnić.
-Zapraszam
!
Wymijasz
Go w drzwiach, zastygając w miejscu. Oczekujesz na to, aż twoja rodzicielka
znajdzie się przy Tobie. Jej obecność bardzo Ci pomaga. Żałujesz tylko, że nie
ma przy Tobie jeszcze kogoś. Jednej osoby, dzięki której wszystko byłoby po
prostu idealne. Odwracasz swój wzrok, zajmując miejsce na fotelu. Dłonią
delikatnie spuszczasz podwinięty rękaw, cicho sycząc z bólu.
-Mam
już twoje wyniki i muszę powiedzieć , że są one bardzo optymistyczne. Już
zostałaś zakwalifikowana do szukania dawcy, teraz musimy tylko czekać!
Uśmiechasz
się łagodnie, kiwając bezwładnie głową. Mężczyzna wciąż rozmawia z twoją mamą,
ale Ty zdajesz się już nie być obecną duchem przy tej dyskusji. Wciąż uśmiechasz się do samej siebie, krzycząc w
wnętrzu z radości. Kiedyś ta wiadomość byłaby niczym, dziś jest jednak
wszystkim.
-Do
widzenia!
Spoglądasz
ostatni raz za siebie, zaciskając wokół szyi ciepły, wełniany szalik. Musisz
uważać. Nie możesz zachorować. Nawet głupia grypa może pozbawić Cię nadziei. Kierujesz
się tuż za kobietą w stronę wyjścia. Każdą z mijanych osób raczysz ciepłym
uśmiechem. Wiesz co Oni przeżywają. Wiesz jak trudne jest przebywanie w tej
części budynku. Wzdychasz cicho, odpychając od siebie drzwi oddziału. Kierujesz
się powolnym krokiem w stronę samochodu swoich rodziców. W myślach układasz
swoje życie. Mimo ogromnej radości , pozostaje w Tobie wciąż kumulujący się
strach i dystans. Nie potrafisz go zabić, bo chociaż próbujesz, on powraca ze
zdwojoną siłą. Zagryzasz wargę, naciskając dłonią na klamkę. Zajmujesz miejsce
na siedzeniu obok kierowcy, zapinając pasy. Wbijasz swój wzrok w krajobrazie
rozlokowanym za szybko. Uśmiechasz się delikatnie, dostrzegając zakorzeniającą się
coraz bardziej, zimę.
-Córeczko…Lea?
Kręcisz
delikatnie głową, spoglądając zamyślonym wzrokiem na swoją rodzicielkę. Kobieta posyła
Ci ciepły uśmiech, ruszając spod budynku.
-Dzisiaj
są zawody. Tata prosił, abym Cię przyprowadziła, ale nic na siłę, skarbie.
Wpatrujesz
się w Nią przez dłuższą chwilę w ciszy, przytakując nieśmiało głową. Musisz
wreszcie wyjść z domu. Z czterech ścian swojego pokoju, które po woli
wprowadzają Cię w stan ogólne frustracji. Czas stawić czoła ludziom. Własnym
słabością też. Postanawiasz z mamą , że na sam początek pójdziecie na obiad, a
w późniejszym czasie na zawody. Uśmiechasz się szeroko, powracając do swojego
poprzedniego zajęcia. Wodzisz wzrokiem zza zmieniający się z każdą sekundą,
obraz. Uśmiechasz się na widok bawiących dzieci, które starają się ulepić tego
najpiękniejszego i najlepszego bałwana. Śmiejesz się cichutko, układając swój
policzek na oparciu. Potrafisz się cieszyć Ich radością. Tą radością
beztroskiego dziecka, które nie zaznało jeszcze bólu życia. Zaciskasz powieki.
Nie chcesz płakać. Nowa Lea nie pochwala łez. Łapiesz łapczywie oddech, cicho łkając.
Jednak one pokazują brutalnie, że nie pozwolą po prostu o sobie zapomnieć !
Kręcisz głową, gdy twoja rodzicielka ze zdenerwowaniem pyta: czy coś się stało?
Kręcisz jeszcze mocniej głową, nie potrafiąc wydusić z siebie nawet głupiego
dźwięku. Czujesz jak samochód się zatrzymuje. Dostrzegasz, że jesteście na
miejscu. Pośpiesznie odpinasz pasy , opuszczając równocześnie samochód.
Kierujesz się w stronę wejścia do restauracji, czekając tym samym na swoją
mamę. Chciałaś uniknąć niezręcznej rozmowy. Przecież obiecałaś. Zero łez. Zero
smutku. Tylko radość i walka, a teraz? Teraz im ulegasz. Spuszczasz głowę,
odpychając drzwi , znajdując się po chwili w pomieszczeniu. Czujesz na sobie
wiele spojrzeń. Starasz się być obojętnym na ich siłę i ciepło, przeszywające
brutalnie twoje ciało. Twoja mama znajduje się momentalnie przy Tobie, otulając
ciepłym ramieniem. Przymykasz łagodnie powieki, zajmując z Nią miejsce na samym
końcu Sali. Ukrywasz się. Kiedyś nie musiałaś. Byłaś ładną dziewczyną. Właśnie
, BYŁAŚ! Czas przeszły. Spuszczasz głowę, ukrywając się pomiędzy kartkami menu.
Przewracasz kartki, czując jak każda z literek, każde z obrazków stają się
coraz bardziej niewyraźne.
-Zadecydowałaś
się już na coś , córeczko?
Słaby
głos przerywa nagłą ciszę. Przełykasz z trudem ślinę, kręcąc przecząco głową.
-Nie
jestem głodna.
Wychrypujesz
z trudem, odkładając kartę dań, na bok.
-Możemy
stąd iść?
Pytasz
cicho, podnosząc się równocześnie z miejsca. Kobieta przytakuje głową, kierując
się za Tobą. Wpychasz swoje dłonie coraz bardziej w kieszenie spodni, ukrywając
swoją twarz coraz mocniej w materiale szalika. Zagryzasz wargi. Nie chcesz
płakać. Oni wszyscy nie są tego warci! Każdy zna swoją wartość. Ty również, a
więc dlaczego bierzesz do siebie te wszystkie spojrzenia, szepty roznosząc się
między stolikami? Kręcisz głową, kierując się w stronę skoczni. Lekceważysz
krzyk swojej mamy za sobą. Podążasz w jednym kierunku. Tam gdzie od zawsze
czujesz się nalepiej. Skocznia. Nieobecnym spojrzeniem wpatrujesz się w jej
konstrukcje, która zdaje się być z każdym twoim krokiem, coraz wyraźniejsza.
Uśmiechasz się krzywo, wymijając kilku kibiców reprezentacji. Bierzesz głęboki
oddech. Chłodne powietrze równomiernie roznosi się na powierzchni twoich płuc,
dając Ci tym samym jakąś część ukojenia.
-Tato!
Krzyczysz,
przyspieszając swój bieg, który nagle przekształca się w maratonowi bieg.
Uśmiechasz się, wpadając w ramiona swojego ojca. Wtulasz swoją twarz w Jego
ramię. Nie liczą się dla Ciebie wejściówki, które są zawieszone na Jego szyi.
Liczy się obecność. Jego bliskość. Pojedyncza łza spływa po twoim policzku,
zakańczając swoją trasę na materiale kadrowej kurtki mężczyzny. Oddalasz się od
Niego, wpatrując w wyraz Jego twarz zamglonym wzrokiem. Uśmiechasz sią blado.
Czujesz się jak mała dziewczynka. Szczęśliwa, radosna , beztroska. Całujesz Go
w policzek, stając spowrotem na chłodnym śniegu.
-Cieszę
się skarbie, że jednak zdecydowałaś się tutaj przyjść.
Mówi
z szerokim uśmiechem, obejmując Cię ramieniem i kierując się z Tobą w stronę
domu swojej kadry. Nagle zastygasz w miejscu. Boisz się! Wiesz, że On tam
będzie. Z trudem połykasz ślinę.
-Wszystko
dobrze?
Słyszysz
zmartwiony głos swojego taty. Niemo wpatrujesz się w to, jak przykuca przed
Tobą i wbija w twoje załzawione tęczówki
, swój bystry wzrok. Wiesz, że przed Nim nie zdołasz ukryć niczego, mimo wielu,
szczerych chęci. Wzdychasz ciężko.
-Boje
się. Boje się tego, jak Oni zareagują. Boje się Ich spojrzeń. Spojrzeń
przepełnionych litością, a Ja tego nie chcę. Przecież wyzdrowieję ! Muszę!
Mówisz,
a On wtula Cię w siebie coraz mocniej. Łkasz cicho. Tata Cię nie uspakaja.
Szepcze tylko cicho, żebyś płakała. Bo płacz przynosi ukojenie. Gładzi dłonią
twoje plecy, starając Cię w ten sposób uspokoić. Po chwili wszystko jest już w
porządku. Uśmiechasz się blado, opuszkami ścierając ostatnie wilgne smugi.
-Idziemy?
Przytakujesz
głowa, delikatnie się uśmiechając. Przed niewielkim domkiem dostrzegasz
Marinusa. Uśmiechasz się szeroko, kiedy Cię zauważa.
-Lea,
słońce Ty moje, jak miło Cię widzieć!
Rzuca
się pośpiesznie w twoim kierunku, zabierając w swoje ramiona. Piszczysz, gdy
zaczyna okręcać się z Tobą wokół własnej osi. Krzyczysz, grozisz, nawet
prosisz, ale to nie robi na Nim żadnego wrażenia.
-Tęskniłam
za Tobą, głuptasie.
Szepczesz
cicho, całując Go w policzek i układając swoją głowę na Jego ramieniu.
Wpatrujesz się w Niego z bladym uśmiechem. W Jego wargi, na których wciąż trwa
szeroki uśmiech. Kręcisz głową, cicho się podśmiewując.
-Wesoło
Ci?
Przytakujesz
głową, a On stawia Cię na ziemi. Poprawiasz dłonią pogniecione ubranie,
spoglądając na Niego z rozbawieniem. Nikt w taki sposób na Ciebie nie działa
jak On.
-Przeszkadzam?
Słyszysz
głuche kaszlnięcie. Odwracasz się na pięcie , dostrzegając znajomą sylwetkę.
Mimo mroku jak otulał dzisiejszego dnia skocznię , widzisz Go idealnie. Jego
ciało. Sylwetkę, którą naświetla delikatnie pobliska latarnia. Przełykasz z
trudem ślinę, dostrzegając dopiero po jakimś czasie, że wokół nie ma Marinusa.
Syczysz cicho, powtarzając w myślach, że sobie z Nim porozmawiasz.
-Możemy
porozmawiać?
Spoglądasz
na Niego, nieśmiało przytakując głową. Zagryzasz wargę, obserwując Go z
niewielkiej odległości. Żadne z Was nie decyduje się na skrócenie dystansu.
Jest on jak idealny, zdaje się powtarzać cichutki głosik w twojej głowie…
Spoglądasz
na Niego szklącym się wzrokiem. Twoje serce przyspiesza swoje bicie, a oddech
staje się coraz płytszy.
-Dlaczego
się nie odzywałeś?
Mówisz
cicho, spoglądając na Niego ukradkiem. Widzisz jak się miota. Jak zbiera w
sobie siły i słowa godne odpowiedzi na twoje pytanie. Uśmiechasz się
ironicznie, kręcąc głową.
Na co Ty głupia liczyłaś?
Od autorki:
Od Mnie taki dość długi prezent. Mam nadzieje, że się
Wam podoba ! :)
A teraz czas na coś przyjemnego. :)
Wesołych Świąt Kochane !
Świąt spędzonych w gronie rodziny. Świąt ciepłych i
mnóstwa prezentów pod choinką. Również Szczęśliwego Nowego Roku. Roku , który
będzie jeszcze lepszym i piękniejszym niż 2014 ! Życzę Wam również spełnienia
marzeń! Marzeń tych najskrytszych i trudnych z pozoru do spełnienia ! Warto
walczyć o wszystko ! Wasza Lovely ;*
Kamil wraca na TCS! :)
Kamil wraca na TCS! :)
Lovely: Welli
dołączasz się do życzeń ,prawda?
Andreas:
Jest cudowny ! Tylko intryguje mnie sprawa tego Andreasa co ma znaczyć ten ironiczny uśmiech ? Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńPiękny prezent, kochana! ♥
OdpowiedzUsuńRozdział jest po prostu przepiękny i jak zawsze magia tego opowiadania- obecna!
Tylko koniec... Intrygujące i mocno zastanawiające, naprawdę! Niezwykle ciekawi mnie, co to wszystko tutaj ma znaczyć...
Czekam na następny!
Wzajemnie! Wesołych Swiąt! ♥
Cudowny <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam twój styl pisania :) Jest taki fantastyczny.
Czekam z niecierpliwością na następny!
Buziaki ;*
ps. Idealny gif z Andim ;)
Piękny rozdział! ♥
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Lea i Andreas jednak wszystko sobie wyjaśnią i wszystko wróci między nimi do normy, a może wydarzy się coś, czego bardzo chcę, a może to odmienić życie ich obojga... ;) Chyba wiesz co mam na myśli, prawa? :)
Cieszę się, że Lea jest tak zdeterminowana i postanawia zawalczyć. To jest piękne. ♥
Bardzo dziękuję za życzenia i Tobie kochana życzę tego samego. Mnóstwa sukcesów, samych radości, weny, a przede wszystkim ZDROWIA! :)
TAK, JA TEŻ CIESZĘ SIĘ Z POWROTU KAMILA!! ♥
Czekam na kolejny rozdział! :*
Buziaki :*
spóźniona, ale jestem, a to się liczy :)
OdpowiedzUsuńna wstępie z innej beczki: czytając ten rozdział przypomniało mi się, jak pod koniec października rekrutowałam ludzi na potencjalnych dawców szpiku kostnego. notabene sama nim zostałam.
spóźnione życzenia, ale to nic. ja Tobie również życzę tego samego, co Ty życzysz nam, ale przede wszystkim chcę Ci życzyć zdrowia, bo tego nigdy dość, a poza tym jest ono najważniejsze, oraz powodzenia w życiu prywatnym i tym blogowym :*
co do rozdziału... bardzo się cieszę, że Lea poddała się leczeniu i co najważniejsze, chce walczyć. nie można się poddać, trzeba walczyć do samego końca, a przede wszystkim trzeba wierzyć, że uda nam się wygrać.
chciałabym, aby Andreas i Lea wszystko sobie wyjaśnili i dali sobie szansę. oni do siebie pasują jak lukier do pierniczków <3 (takie świąteczne porównanie).
czekam z niecierpliwością na nexta :)
powodzenia :*
weny!
Najważniejsze, że Lea ma oparcie w rodzicach, widać, jak dobrze jej się układa z ojcem, jest jego oczkiem w głowie i to bez względu na chorobę. Marinus jest tutaj taki pozytywny, że nie można go nie lubić. Coś mi się wydaję, że jego sympatia może przerodzić się w silniejszą więź. Zastanawiam się co z Andim, nie kumam trochę teraz jego zachowania, więc z niecierpliwością czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńWzajemnie :*