piątek, 12 grudnia 2014

Czwarty: Kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości.


-Teraz Ty
Z uśmiechem spoglądasz na bruneta, który z udawanym zamyśleniem w tali kart, odszukuje tej jedynej, która zdaje się myśleć, że Cię pokona, jednak Ty również posiadasz swojego Asa w rękawie. Uśmiechasz się szeroko, zagryzając delikatnie dolną wargę.
-Ok. Może ta.
Jego głos wybudza Cię z zamyślenia, a jedna z kart bezwładnie opada na stos innych. Uśmiechasz się znad, kosmyków włosów, spoglądając na chłopaka. Widzisz zdezorientowane spojrzenie Marinusa, gdy układasz w równym rządku karty, która powinny dać Ci triumf nad zaszokowanym Niemcem.
-To nie fair! Oszukujesz!
Kręcisz ze śmiechem głową, zbierając karty w równą kopkę, która przetasowujesz.
-Pocieszę Cię, kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości.
Puszczasz Mu oczko, wypowiadając każde słowo z uśmiechem, które odwzajemnia. Coraz lepiej czujesz się w towarzystwie bruneta. Oprócz Andreasa to właśnie do Niego zbliżyłaś się i zżyłaś z tym uśmiechem, który nie znika z Jego warg nawet na chwilę. To  On jak na razie spędza z Tobą każdą wolną chwilę. Nie mówisz, że nie chcesz, ale jednak nie pogardziłabyś obecnością  innego ze skoczków.
Spoglądasz na zegarek wiszący naprzeciw Ciebie. Zeskakujesz ze swojego łóżka, krzycząc tylko w biegu, że na Was już czas. Chłopak przytakuje głową, spoglądając na twoje roztrzepanie. Jednak nie dostrzegasz już uśmiechu na Jego wargach, a powagę, która w innej sytuacji na pewno by Cię rozbawiła, ale nie teraz i nie dziś. Zabierasz z fotela  przygotowane ubrania, zatrzaskując się w łazience. Zrzucasz z siebie zbędne części garderoby, stając pod strużkiem wrzącej wody. Kiedy czujesz, że twoja skóra jest wilgna, rozcierasz na jej rozpalonej powierzchni, owocowy żel pod prysznic. Czujesz się od jakiegoś czasu dość dziwnie. Jakby jakaś dodatkowa siła trawiła w Ciebie, a Ty po prostu nie potrafisz się jej poddać. Walczysz. Uśmiechasz się do swoich myśli. Obiecałaś Sobie walkę. O własne życie i miłość, która być może czeka za którymś rogiem właśnie na Ciebie. Wiesz, że Sophie by tego chciała. Opierasz się o parujące drzwiczki kabiny prysznicowej , zaciskając z całych sił powieki, spod których bezwładnie spływają łzy. Nie potrafisz zapomnieć o tej , małej dziewczynce. O Jej uśmiechu i optymistycznym nastawianiu do życia, które traciła przez chorobę każdego dnia. Ona wierzyła nie tylko w siebie i w to , że wyzdrowieje, ale wierzyła również w Ciebie, kiedy Ty nie potrafiłaś na siebie spojrzeć w lustro. Pomogła Ci odnaleźć w tej nowej dla Ciebie wtedy sytuacji. Tak. Ta mała dziewięcioletnia dziewczynka. Więc dlaczego Bóg Ją zabrał? Czy nie wie jak mocno osoby cierpią przez Jej brak?
Po niespełna godzinie wychodzisz z łazienki, dostrzegając niemal zasypiającego na twoim łóżku chłopaka. Uśmiechasz się delikatnie na zastany widok, z wyrzutami sumienia, łagodnie szarpiąc Go za ramię. Marinus jak oparzony podskakuje na miejscu, uspakajając się dopiero, gdy dostrzega twoją zakłopotaną minę i blady uśmiech.
-Wybacz, ale to był wyższy stan konieczności. Idziemy?
Pytasz , spoglądając na Niego z miną zbitego psa. Kiwa głową, kierując się za Tobą. Zbiegasz po schodach, żegnając się ze swoimi rodzicami, zarzucasz na swoje ramiona kurtkę, a na nogi zakładasz pośpiesznie buty. Po chwili jesteś gotowa do wyjścia. Opuszczasz dom, zajmując miejsce obok kierowcy w samochodzie przyjaciela. Uśmiechasz się blado w Jego stronę, gdy powolnie ruszacie z podjazdu.
-Naprawdę chcesz tam iść? Wątpię czy to jest najlepsze w twoim stanie. Znaczy nie zrozum Mnie źle, martwię się o Ciebie po prostu.
Fakt nagle czujesz się bardzo osłabiona, a powieki zamykają się mimowolnie. Kręcisz głową. Musisz tam być. Pożegnać się z osobą, która wiele dla Ciebie zrobiła. Nie mogłabyś tak po prostu być obojętną dzisiejszego dnia.
Czarny Nissan zatrzymuje się tuż przed bramą miejskiego cmentarza. Zabierasz z tylnego siedzenia wiązankę ulubionych kwiatów dziewczynki, układając swoja dłoń na klamce. Czujesz nagła falę ciepła, a twoje ciało bezwładnie opada spowrotem na fotel. Słyszysz jak zza masywną ścianą krzyk Marinusa. Nie wiesz co się dzieje. Przed oczami masz już tylko ciemność…

*

Podążasz po szpitalnym korytarzu, nerwowo przemierzając jego długość. Oczekujesz na jakąś głupią wiadomość, ale jak na złość żadne z mężczyzn  w białych fartuchach, nie chcąc nawet na moment zaszczycić Cię swoją obecnością. Strasznie się o Nią boisz nie chcesz Jej stracić. Jest dla Ciebie zbyt ważna.  
-Andreas!
Odwracasz się , dostrzegając biegnących w twoim kierunku rodziców dziewczyny. Skracasz nagle dzielący Was dystans , czując jak za Tobą podąża zdenerwowany Marinus.
-Co z Nią?
Kobieta spogląda na Ciebie zaszklony od łez spojrzeniem, a Ty niemo błądzisz po otaczającej Cię rzeczywistości. Nie wiesz co masz odpowiedzieć. Widzisz nadzieje przebijająca się przed Jej wzrok, ale nie potrafisz wydusić z siebie nawet głupiego dźwięku. Nagle otwierające się drzwi wybudzają Cię z amoku. Sam nie potrafisz powstrzymać łez, gdy dostrzegasz bezwładną sylwetkę Lei , leżąca na szpitalnym łóżku. Podbiegasz w Jej stronę, zaciskając Jej drobną, chłodną dłoń w ciepłym uścisku. Ona jednak nawet nie drga. Nie czujesz Jej ciepła, a ironicznie przepalający twoją dłoń chłód. Masz ochotę krzyczeć, czując jak Ją tracisz. Mówiła Ci, żebyś się nie zakochiwał, ale Ty Andreasie jesteś znany z tego, że nie słuchasz innych. Składasz delikatne muśniecie na Jej dłoni, opuszczając bez słowa salę. Nie masz już sił, aby patrzeć na to jak Ona odchodzi. Chciała tego. Wciąż mówiła, że tak będzie lepiej. Z czasem zacząłeś się od Niej oddalać, a to właśnie za sprawą tych słów. Nie potrafiłaś Jej przetłumaczyć, że warto walczyć o wszystko, każdej chwili, a tym bardziej jeśli chodzi o życie, ale Ona zdawała się być głucha na twoje prośby i groźby. A teraz żałujesz, że nie potrafiłeś dla Niej znaleźć nawet głupiej chwili. Nie raz siedziałeś bezczynnie w swojej sypialni.
Odwracasz ostatni raz wzrok przez  swoje ramię, szepcząc ciche Kocham Cię Leo!
Uśmiechasz się blado. Nienawidziła, gdy zwracałeś się w Jej kierunku, Jej męskim odpowiednikiem. Kochałeś tą złość. Ona ukazywała Jej piękno, skryte gdzieś pod płaszczem cholernej obojętności na otaczającą Ją rzeczywistość.
Wracasz do pustego mieszkania, bezgłośnie odrzucając na drewnianą komodę pęk kluczy. Zsuwasz z nóg buty, odrzucając je i kurtkę niedbale w kąt przedpokoju. Kierujesz się bezwładnym krokiem w stronę jadalni. Zajmujesz miejsce na jednym z krzeseł, ukrywając swoją twarz w dłoniach. Nie masz już sił na ukrywanie łez. Sądziłeś , że Bóg da Ci jeszcze czas. Czas na to, aby przekonać Leę do walki. Do tego, aby nie bała się zaufać i kochać.
Dźwięk twojego telefonu bezgłośnie odbija się od ścian, nie wywołując na Tobie jakiegokolwiek wrażenia. Łzy bezwładnie spływają po twoich policzkach. Krzyczysz, jednym ruchem, zrzucając wszystko co znajdowało się obok Ciebie. Mówią, że faceci nie płaczą. Obłudni. Każdy chociaż raz miał łzy w oczach.
Wybiegasz pospiesznie z mieszkania. W biegu zasuwając kurtkę i wiążąc sznurówki swoich butów. Powinneś być przy Niej teraz, a gdzie jesteś? Na drugim końcu miasta. Wiesz, że jeśli Jej już nie ma, nie wybaczysz sobie tego, że Ją zostawiłeś.
Wbiegasz zdyszany do budynku , rozglądając się nerwowo wokół siebie. Każdy zdaje się nie spostrzegać tego, że gdzieś obok ktoś może walczyć o życie.  Na ustach każdego panuje beznamiętny uśmiech i obojętność. Kręcisz głową, wspinając się pospiesznie po schodach. Zamglonym spojrzeniem błądzisz po numerkach umieszczonych na białych drzwiach. Przystajesz nagle w miejscu. Widzisz Ją. Jej bezwładną sylwetkę i zapłakanych rodziców. Jej tata tak jak Ty nie zważa na trwający wciąż sezon. Na zawody, na których powinniście być. Gładzisz dłonią chłodną szybę, na którym maluje się blada sylwetka dziewczyny. Po chwili dostrzegasz obok siebie Marinusa. Uśmiechasz się blado, opadając bezwładnie na jedno z plastikowych krzesełek. Płaczesz. Jak małe dziecko, po prostu cierpisz.
-Powiedz Mi, że Ona  z tego wyjdzie. Boże, nie możesz Jej tak po prostu zabrać. Nie teraz.
Mamroczesz niezrozumiale pod swoim nosem, lekceważąc troskliwe spojrzenie swojego przyjaciela. Wiesz, że Jemu też jest ciężko. Wbrew pozorom równie szybko jak Ty, przyzwyczaił się do szatynki i równie trudno będzie się Mu pogodzić z Jej odejściem. Spoglądasz na chłopaka spod niesfornych kosmyków włosów, uśmiechając się ironicznie. Po raz pierwszy Ci zależy. Naprawdę zależy.
Po długim czasie dostrzegasz mężczyznę, który rozmawia z rodzicami Lei. Widzisz łzy w oczach kobiety i Jej bezwładne ciało, które upada w ramiona męża. Kręcisz głową, uderzając zaciśniętą pięścią w ścianę. Nie czujesz bólu uderzania, a ból łamiącego się na pół serca.

Kilka dni później

Układasz się coraz wygodniej na bujanym fotelu.
Swoje ciało coraz szczelniej otulasz kocem, zaciskając swoje ociężałe powieki. Czujesz się każdego dnia coraz słabiej, a od dnia wyjścia ze szpitala nawet na moment nie wyszłaś na zewnątrz. Mimo, że co dnia słyszysz śmiech bawiących się dzieci. Głosy kobiet, które umawiają się na wspólna, sylwestrową zabawę, Ty po prostu nie potrafisz już spojrzeć na świat z tej samej perspektywy co kilka lat wcześniej.
Podnosisz się z miejsca, czując nieprzyjemny chód na swoich nogach. Krótkie spodenki w środku zimy to jednak nie jest najlepszy pomysł, jednak Ty lekceważysz wszystko. W życiu nie ma czasu na podążanie wyznaczonymi przez innych ścieżkami. Stajesz przed lustrem, obserwując zamglonym spojrzeniem malujące się na nim zarysy twojego ciała. Smukłej sylwetki, która każdego dnia zdaje się być coraz smuklejsza. Mrużysz łagodnie oczy, czując jak po twoich policzkach spływają łzy. Bezwładnie dłonią przeczesujesz swoje włosy, które otulają twoje wilgne palce. Każdego dnia tracisz ich coraz więcej. Odwracasz głowę, snując się swobodnie w stronę łóżka. Do rąk zabierasz ramkę, przedstawiającą Ciebie i Carmen, a między Wami małą, drobniutką sylwetkę Sophie. Uśmiechasz się blado, gładząc opuszkiem palców uśmiechniętą twarz twojej przyjaciółki i dziewczynki. Nagła fala złości i dostrzegasz jak szkło rozsypuje się wokół twoich, bosych stóp. Wymijasz jego odłamki, upadając bezwładnie na zimne panele. Ukrywasz twarz w dłoniach , przeraźliwie krzycząc. Masz już dość tej wegetacji. Stanu agonii, który nie pozwala Ci normalne funkcjonować.
Twoja mama pojawia się już po chwili przy Tobie. Obserwuje uważnie otaczającą Cię rzeczywistość, opadając bezwładnie obok Ciebie. Płacze tak jak Ty, a może nawet mocniej. Zdajesz się tego nie dostrzegać. Nie chcesz po prostu widzieć po raz kolejny bólu w oczach najbliższych. Wymijasz Jej spojrzenie i sylwetkę wciąż utkwioną na podłodze. Układasz się po prostu w bujanym fotelu, cicho łkając.

  

Od autorki:
Ten rozdział należy do najbardziej trudnych rozdziałów jakie kiedykolwiek napisałam. Nie chodzi o jego styl czy drobne szczegóły, a o cały sens. O smutek jakim jest przesączone każde słowo. Z każdą kolejną literką , słowem, zdaniem coraz mocniej pogłębiały się łzy w moich oczach. Nie wiem, ale jeśli doprowadzę to opowiadanie do końca będę z siebie bardzo dumna. Mam nadzieje, że podoba Wam się ten rozdział : )
Bez zbędnych słów…do następnego moje słonka i dziękuję BARDZO, BARDZO za każde miłe słowo . Bez Was nie było by Mnie :’) Dziękuje ;*
Pozdrawiam cieplutko  :)

6 komentarzy:

  1. Smutny rozdział jak i ta historia :( Ale nie wiem czemu mnie do takich ciągnie. Świetny rozdział, ale przepełniony smutkiem :3
    Pozdrawiam i weny :*
    Czekam na Ciebie u Matta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dziwię się, że jest to jeden z trudniejszych rozdziałów...
    Znów się popłakałam.
    Piszesz cudownie, z taką rzeczywistością, z takim przekonaniem, że każdy człowiek, który przeczyta to opowiadanie dostrzeże jakie kruche i krótkotrwałe jest życie.
    Mój wniosek po przeczytaniu dotychczasowych rozdziałów jest taki:
    bierz z życia garściami, bo nigdy nie wiesz kiedy się skończy.
    Postać Andreasa ukazuje te słowa w 100%. Zrozumiał, że musi teraz zapanować nad tym, co chciał zrobić względem Lei. Brakuje mi jego osoby przy głównej bohaterce w ostatniej scenie. Gdyby był przy dziewczynie po powrocie ze szpitala miałaby większą motywację. Kto wie, może to właśnie miłość da jej najwięcej energii do zawalczenia o swój dalszy los, o swoje życie? :)
    Czekam na kolejny rozdział i bardzo, bardzo dziękuję za ten. ♥ Jesteś nieoceniona! ♥♥
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinnaś być z siebie dumna, bo sposób w jaki napisany został ten rozdział jest niezwykle dojrzały. Kolejny, który daje mi wiele do myślenia.
    Kurcze, płakałam razem z Andreasem :( Dobrze, ze jednak z tego wyszła i na razie jest jako tako... Jej stan emocjonalny musi być okropny! Widać, że jest tutaj strzępkiem nerwów. Biedna dziewczyna...
    Z niecierpliwością czekam na następny ♥

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawędrowałam na twój blog przypadkiem i cieszę się, że to zrobiłam. Co prawda w prologu jak Lea powiedziała do Andreasa"Tylko się we mnie nie zakochuj" to przypomniał mi się taki film, który oglądałam z 3 razy i za każdym razem wywierał na mnie mega wrażenie i emocje.
    Mam nadzieję, że jednak nie skończy się jak w filmie i Lea z Andreasem będzie żyła długo i szczęśliwie
    http://dzieki-tobie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Płakałam. Przyznaję się do tych łez od razu, bez bicia...
    Ten rozdział to kawał świetnej roboty, naprawdę. Twój trud oraz niezwykły dar uwidocznił się i podkreślił jeszcze bardziej. Mogę jedynie wstać i zacząć bić Ci brawa, Kochana! Cudowny rozdział, naprawdę... I nic więcej nie potrafię chyba napisać... Emocje są zbyt duże...
    Czekam na następny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Woah, to co zrobiłaś teraz tym rozdziałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wycisnęłaś ze mnie łzy, jak sok z pomarańczy. I gdzieś pomiędzy targającymi mną emocjami, które pękają we mnie na myśl o cierpieniu Lei i Andreasa, jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak rewelacyjnie udźwignęłaś temat!
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń