niedziela, 28 grudnia 2014

Ósmy : Tutaj nie chodzi o Ciebie, a o Mnie.

-Dlaczego się nie odzywałeś?
Pytasz ponownie, jak najciszej potrafisz. Boisz się odpowiedzi. Po chwili żałujesz, że pozwoliłaś temu pytaniu, opuścić twoje myśli.
Spuszczasz głowę, zajmując miejsce na pobliskim murku. Dłonią strzepujesz pozostałości śniegu na nim, obserwując nikle, blade płatki , które rozpuszczają się w twojej dłoni. 
-Musiałem sobie to wszystko na spokojnie poukładać . Wybacz Lea. Tutaj nie chodzi o Ciebie, a o Mnie.
Mówi, a Ty wpatrujesz się w Niego z osłupieniem. Kręcisz głową, czując piekące w kącikach oczu, łzy.
-Nie musisz Mi niczego tłumaczyć . Rozumiem wszystko bardzo dobrze.
Zeskakujesz z miejsca, kierując się przed siebie. Nie zważasz na nawołania ze strony skoczka. Lekceważysz je, kierując się przed siebie. Dopiero po jakimś czasie, spoglądasz za siebie. Zamglonym spojrzeniem lustrujesz Jego sylwetkę, kręcąc głową
-Zawiodłam się na Tobie, Andreas!
Szepczesz przez łzy, biegnąc przed siebie.

*

Z otępieniem wpatrujesz się w znikając coraz bardziej z pola twojego widzenia, sylwetkę dziewczyny. Klniesz pod nosem, z całych sił kopiąc pobliski konar drzewa. Oblizujesz językiem spierzchniętą wargę, spoglądając na Nią ostatni raz. Widzisz jak stoi. Wpatruje się w Ciebie. Czujesz Jej ból. Widzisz łzy , szklące się w Jej oczach i wargi. Wargi, które szepczą, tak brutalnie raniące Cię słowa. Kręcisz głową, przeczesując dłonią włosy. Nie zważałeś na to, że jest zimno, a na twojej głowie nie spoczywa sponsorowska czapka. W obecnej chwili liczyła się twoja głupota. Zraniłeś Ją. Jakby już nie starczało Jej bólu i smutku.
Po chwili dociera do Ciebie wszystko. Ile sił w nogach biegniesz w kierunku, w którym udała się Lea. Bacznym wzrokiem otulasz pobliskie okolice, starając się dostrzec smukłą sylwetkę dziewczyny. Kiedy Ją widzisz, zwalniasz krok. Z każdym milimetrem, słyszysz Jej płacz. Krzywisz się , czując niemiłosierne ukłucie w klatce piersiowej. Twoje serce. Serce bijące właśnie dla Niej.
-Przepraszam za to, że jestem idiotą. Przepraszam za to, że nie było Mnie przy Tobie, kiedy potrzebowałaś Mnie najbardziej. Wybacz za to, że nie potrafię być idealny. Przepraszam po prostu za wszystko…
Stajesz tuż za Nią. Czujesz jak drży, gdy dotykasz Jej ramienia. Widzisz też jak pośpiesznie strzepuje twoją dłoń, oddalając się od Ciebie na kilku centymetrową odległość. Widzisz ból kotłujący się w Jej ciemnych tęczówkach.
-Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam, Lea.
Krzyczysz, ale Ona wciąż wpatruje się w Ciebie z pogardą. Widzisz w Jej oczach ból i słowa, które echem odbijają się w twoich myślach. Kręci głową, ciężko oddychając. Zbliżasz się do Niej, jednak ona odsuwa się po raz kolejny. Nie chce twojej pomocy, a Ciebie to nie dziwi. Spuszczasz głowę. Po raz pierwszy jest Ci głupio, Wellinger!
Wzdychasz cicho, zbierając się w sobie. Czujesz jak coś w Tobie pęka.
-Jak wyniki?
Pytasz, naiwnie wierząc, że odpowie. Spoglądasz na Nią , spod niesfornych kosmyków włosów. Nawet nie miałeś kiedy wybrać się do fryzjera, Andreas! Spoglądasz na Nią z uczuciem. Nigdy nie czułeś niczego podobnego. Ona była wyjątkowa. Dla Ciebie. Dla twojego serca. Od zawsze traktowałeś każdą dziewczynę jako Tą na jedną noc, bo One same miały Cię za takiego. Z Leą miałeś inaczej. Od kąt Ją poznałeś , czułeś, że Ona jest inna. Jej charakter. Uśmiech. Wszystko było dla Ciebie idealne. Uśmiechasz się sam do siebie, dopiero po chwili dostrzegając, że Ci się przygląda. Wbijasz w Jej załzawione oczy, swój wzrok, starając się ,aby zobaczyła, to czego nie potrafisz w obecnej chwili z siebie wydusić. Słyszysz Jej cichy szloch. Łkanie, które przeszywa twoje myśli, zadając niemiłosierny ból.
-Lea, proszę powiedz coś. Cokolwiek. Proszę.
Szepczesz cicho, opuszkami palców gładząc Jej dłoń.
-Nie mamy o czym rozmawiać, Andreas. Bo o czym masz rozmawiać z dziewczyną, która za kilka dni może umrzeć? No o czym? Jak jest po drugiej stronie ?
Kręcisz głową.
-Nie , Lea nie umrzesz. Nie pozwolę Ci na to, rozumiesz?
Syczysz, zaciskając swoje dłonie wokół Jej nadgarstków. Delikatnie otulasz swoja dłonią , Jej podbródek, podnosząc go łagodnie tak, aby spojrzała w twoje oczy. Odwraca wzrok. Uśmiechasz się blado, ponawiając swój ruch. Teraz już się nie wyswabadza z twojego uścisku, ani nie odwraca spojrzenia. Puszczasz uścisk, otulając swoją ręką Jej policzek. Czujesz Jej ciepło. Przytulasz Ją do siebie z całych sił. Czujesz, że na to czekałeś przez te ostatnie dni. Żeby poczuć Ją przy sobie. Aby mieć w swoich ramionach cały swój świat. Uśmiechasz się szeroko, zaciskając swoje ramiona. 
-Kocham Cię , Lea. Kocham Cię.
Szepczesz nad Jej uchem, całując przelotnie w policzek. Jednak zamiast uścisku , czujesz ponownie, mocne szarpnięcie. Spoglądasz na Nią zaskoczony, starając się ponownie przytulić, ale Ona znów wyrywa się z twojego uścisku.
-Kochasz Mnie?
Pyta drżącym głosem, spoglądając na Ciebie. Przytakujesz pewnie, oczekując na Jej reakcję. Wpatrujesz się niemo w Jej poczynania. W to jak sięga dłonią po kaptur, spuszczając go. Jak sięga po swoją czapkę, ściągając ją.
-A teraz….teraz też Mnie kochasz?
Szepcze, a Ty spoglądasz na Nią z otępieniem. Chcesz przytaknąć głową, ale coś Ci nie pozwala. Zamiast tego dostrzegasz jak po Jej policzku spływa łza, a z ust wydobywa się ciche wiedziałam. Odchodzi, a Ty wciąż stoisz w miejscu, wpatrując się w Jej znikając po woli sylwetkę. Kręcisz głową, biegnąc za Nią.
-Andreas!
Odwracasz się za siebie, machając na odczepnego dłonią . Podążasz za Nią, ale wtedy czujesz mocne szarpniecie za rękaw kurtki i bezwładnie opadasz na lodowaty śnieg. Jego chłód działa na Ciebie orzeźwiająco. Przywołujesz swoją sylwetkę do pozycji siedzącej. Otulasz ramionami swoje kolana , strzepując pozostałości śniegu na swoim ciele.
-Jestem idiotą, Freitag. Jestem idiotą!
Dodajesz głucho, wpatrując się tępo w kierunku, w którym uciekła dziewczyna.

*

Płaczesz, nerwowo rozglądając się za siebie. Czujesz ulgę, gdy nie dostrzegasz w promilu kilkunastu metrów chłopaka. Nie zniosłabyś dłużej Jego obecności. Opadasz na śnieg, skrywając swoją twarz w dłoniach. Czujesz się podle. Czujesz się źle.
Opierasz się plecami o pobliski domek, ciężko oddychając. Nie potrafisz powstrzymać , napływających falami do oczu, łez. Nie potrafisz również powstrzymać serca, które bije dla jednej osoby. Bije ono dla Andreas.
Szlochasz cicho, przecierając dłońmi , spływające po policzkach łzy. Po chwili masz już dość zimna i postanawiasz wracać do domku, nawinie wierząc, że każde ze skoczków, jest zajęte swoimi skokami.


Od autorki:
Rozdział jest taki , taki…fajny?!  Podoba Mi się ! Nawet bardzo , chociaż ocena należy do Was : ) Bez zbędnego rozpisywania się : ) Czekam na Wasze opinie i dziękuję za każdą z nich. Nawet nie wyobrażacie się jak miło czyta Mi się każde napisane przez Was słowo. Dziękuję !
Do napisania kochane!

P.s.
Chciałam śnieg. Chciałam , a teraz jakoś go już nie chcę. Ehh udajmy , że to co zrobiło dzisiaj Jury nie było, ok? 

               

środa, 24 grudnia 2014

Siódmy : Na co Ty głupia liczyłaś?


Zero nieodebranych połączeń. Zero nie odczytanych SMS-ów. Zero jakich kolwiek prób kontaktu. Wzdychasz z trudem, ukrywając swój telefon w kieszeni spodni. Kierujesz się tuż za swoją rodzicielką, coraz szczelniej zaciskając w dłoniach delikatny materiał  koszulki. Niemym spojrzeniem obserwujesz blade ściany szpitalnego korytarza. Dzisiaj nadszedł ten czas. Czas chwycenia swojego życia we własne ręce. Wzdychasz cichutko, zajmując miejsce obok swojej rodzicielki, na plastikowym krzesełku. Posyłasz Jej blady uśmiech, powracając spojrzeniem na drzwi gabinetu lekarza. Krzywisz się lekko, spuszczając głowę. Nerwowo podrygujesz lewym kolanem, starając się czymś zająć. Nudziłaś się, a może bardziej denerwowałaś. Nie potrafisz tego ukryć. Czujesz na swoimi ramieniu , ciepłą dłoń kobiety. Dotykasz jej łagodnie, głaszcząc ją i szepcząc ciche będzie dobrze .Musi być ! Innej opcji nie bierzesz pod uwagę.
-Lea Schustner!
Głos mężczyzny wybudza Cię z zamyślenia. Podnosisz rękę ku górze, delikatnie nią machając tak, aby lekarz zwrócił na Ciebie swoją uwagę. Uśmiecha się, co starasz się odwzajemnić.
-Zapraszam !
Wymijasz Go w drzwiach, zastygając w miejscu. Oczekujesz na to, aż twoja rodzicielka znajdzie się przy Tobie. Jej obecność bardzo Ci pomaga. Żałujesz tylko, że nie ma przy Tobie jeszcze kogoś. Jednej osoby, dzięki której wszystko byłoby po prostu idealne. Odwracasz swój wzrok, zajmując miejsce na fotelu. Dłonią delikatnie spuszczasz podwinięty rękaw, cicho sycząc z bólu.
-Mam już twoje wyniki i muszę powiedzieć , że są one bardzo optymistyczne. Już zostałaś zakwalifikowana do szukania dawcy, teraz musimy tylko czekać!
Uśmiechasz się łagodnie, kiwając bezwładnie głową. Mężczyzna wciąż rozmawia z twoją mamą, ale Ty zdajesz się już nie być obecną duchem przy tej dyskusji. Wciąż  uśmiechasz się do samej siebie, krzycząc w wnętrzu z radości. Kiedyś ta wiadomość byłaby niczym, dziś jest jednak wszystkim.
-Do widzenia!
Spoglądasz ostatni raz za siebie, zaciskając wokół szyi ciepły, wełniany szalik. Musisz uważać. Nie możesz zachorować. Nawet głupia grypa może pozbawić Cię nadziei. Kierujesz się tuż za kobietą w stronę wyjścia. Każdą z mijanych osób raczysz ciepłym uśmiechem. Wiesz co Oni przeżywają. Wiesz jak trudne jest przebywanie w tej części budynku. Wzdychasz cicho, odpychając od siebie drzwi oddziału. Kierujesz się powolnym krokiem w stronę samochodu swoich rodziców. W myślach układasz swoje życie. Mimo ogromnej radości , pozostaje w Tobie wciąż kumulujący się strach i dystans. Nie potrafisz go zabić, bo chociaż próbujesz, on powraca ze zdwojoną siłą. Zagryzasz wargę, naciskając dłonią na klamkę. Zajmujesz miejsce na siedzeniu obok kierowcy, zapinając pasy. Wbijasz swój wzrok w krajobrazie rozlokowanym za szybko. Uśmiechasz się delikatnie, dostrzegając zakorzeniającą się coraz bardziej, zimę.
-Córeczko…Lea?
Kręcisz delikatnie głową, spoglądając zamyślonym  wzrokiem na swoją rodzicielkę. Kobieta posyła Ci ciepły uśmiech, ruszając spod budynku.
-Dzisiaj są zawody. Tata prosił, abym Cię przyprowadziła, ale nic na siłę, skarbie.
Wpatrujesz się w Nią przez dłuższą chwilę w ciszy, przytakując nieśmiało głową. Musisz wreszcie wyjść z domu. Z czterech ścian swojego pokoju, które po woli wprowadzają Cię w stan ogólne frustracji. Czas stawić czoła ludziom. Własnym słabością też. Postanawiasz z mamą , że na sam początek pójdziecie na obiad, a w późniejszym czasie na zawody. Uśmiechasz się szeroko, powracając do swojego poprzedniego zajęcia. Wodzisz wzrokiem zza zmieniający się z każdą sekundą, obraz. Uśmiechasz się na widok bawiących dzieci, które starają się ulepić tego najpiękniejszego i najlepszego bałwana. Śmiejesz się cichutko, układając swój policzek na oparciu. Potrafisz się cieszyć Ich radością. Tą radością beztroskiego dziecka, które nie zaznało jeszcze bólu życia. Zaciskasz powieki. Nie chcesz płakać. Nowa Lea nie pochwala łez. Łapiesz łapczywie oddech, cicho łkając. Jednak one pokazują brutalnie, że nie pozwolą po prostu o sobie zapomnieć ! Kręcisz głową, gdy twoja rodzicielka ze zdenerwowaniem pyta: czy coś się stało? Kręcisz jeszcze mocniej głową, nie potrafiąc wydusić z siebie nawet głupiego dźwięku. Czujesz jak samochód się zatrzymuje. Dostrzegasz, że jesteście na miejscu. Pośpiesznie odpinasz pasy , opuszczając równocześnie samochód. Kierujesz się w stronę wejścia do restauracji, czekając tym samym na swoją mamę. Chciałaś uniknąć niezręcznej rozmowy. Przecież obiecałaś. Zero łez. Zero smutku. Tylko radość i walka, a teraz? Teraz im ulegasz. Spuszczasz głowę, odpychając drzwi , znajdując się po chwili w pomieszczeniu. Czujesz na sobie wiele spojrzeń. Starasz się być obojętnym na ich siłę i ciepło, przeszywające brutalnie twoje ciało. Twoja mama znajduje się momentalnie przy Tobie, otulając ciepłym ramieniem. Przymykasz łagodnie powieki, zajmując z Nią miejsce na samym końcu Sali. Ukrywasz się. Kiedyś nie musiałaś. Byłaś ładną dziewczyną. Właśnie , BYŁAŚ! Czas przeszły. Spuszczasz głowę, ukrywając się pomiędzy kartkami menu. Przewracasz kartki, czując jak każda z literek, każde z obrazków stają się coraz bardziej niewyraźne.
-Zadecydowałaś się już na coś , córeczko?
Słaby głos przerywa nagłą ciszę. Przełykasz z trudem ślinę, kręcąc przecząco głową.
-Nie jestem głodna.
Wychrypujesz z trudem, odkładając kartę dań, na bok.
-Możemy stąd iść?
Pytasz cicho, podnosząc się równocześnie z miejsca. Kobieta przytakuje głową, kierując się za Tobą. Wpychasz swoje dłonie coraz bardziej w kieszenie spodni, ukrywając swoją twarz coraz mocniej w materiale szalika. Zagryzasz wargi. Nie chcesz płakać. Oni wszyscy nie są tego warci! Każdy zna swoją wartość. Ty również, a więc dlaczego bierzesz do siebie te wszystkie spojrzenia, szepty roznosząc się między stolikami? Kręcisz głową, kierując się w stronę skoczni. Lekceważysz krzyk swojej mamy za sobą. Podążasz w jednym kierunku. Tam gdzie od zawsze czujesz się nalepiej. Skocznia. Nieobecnym spojrzeniem wpatrujesz się w jej konstrukcje, która zdaje się być z każdym twoim krokiem, coraz wyraźniejsza. Uśmiechasz się krzywo, wymijając kilku kibiców reprezentacji. Bierzesz głęboki oddech. Chłodne powietrze równomiernie roznosi się na powierzchni twoich płuc, dając Ci tym samym jakąś część ukojenia.
-Tato!
Krzyczysz, przyspieszając swój bieg, który nagle przekształca się w maratonowi bieg. Uśmiechasz się, wpadając w ramiona swojego ojca. Wtulasz swoją twarz w Jego ramię. Nie liczą się dla Ciebie wejściówki, które są zawieszone na Jego szyi. Liczy się obecność. Jego bliskość. Pojedyncza łza spływa po twoim policzku, zakańczając swoją trasę na materiale kadrowej kurtki mężczyzny. Oddalasz się od Niego, wpatrując w wyraz Jego twarz zamglonym wzrokiem. Uśmiechasz sią blado. Czujesz się jak mała dziewczynka. Szczęśliwa, radosna , beztroska. Całujesz Go w policzek, stając spowrotem na chłodnym śniegu.
-Cieszę się skarbie, że jednak zdecydowałaś się tutaj przyjść.
Mówi z szerokim uśmiechem, obejmując Cię ramieniem i kierując się z Tobą w stronę domu swojej kadry. Nagle zastygasz w miejscu. Boisz się! Wiesz, że On tam będzie. Z trudem połykasz ślinę.
-Wszystko dobrze?
Słyszysz zmartwiony głos swojego taty. Niemo wpatrujesz się w to, jak przykuca przed Tobą i wbija w twoje  załzawione tęczówki , swój bystry wzrok. Wiesz, że przed Nim nie zdołasz ukryć niczego, mimo wielu, szczerych chęci. Wzdychasz ciężko.
-Boje się. Boje się tego, jak Oni zareagują. Boje się Ich spojrzeń. Spojrzeń przepełnionych litością, a Ja tego nie chcę. Przecież wyzdrowieję ! Muszę!
Mówisz, a On wtula Cię w siebie coraz mocniej. Łkasz cicho. Tata Cię nie uspakaja. Szepcze tylko cicho, żebyś płakała. Bo płacz przynosi ukojenie. Gładzi dłonią twoje plecy, starając Cię w ten sposób uspokoić. Po chwili wszystko jest już w porządku. Uśmiechasz się blado, opuszkami ścierając ostatnie wilgne smugi.
-Idziemy?
Przytakujesz głowa, delikatnie się uśmiechając. Przed niewielkim domkiem dostrzegasz Marinusa. Uśmiechasz się szeroko, kiedy Cię zauważa.
-Lea, słońce Ty moje, jak miło Cię widzieć!
Rzuca się pośpiesznie w twoim kierunku, zabierając w swoje ramiona. Piszczysz, gdy zaczyna okręcać się z Tobą wokół własnej osi. Krzyczysz, grozisz, nawet prosisz, ale to nie robi na Nim żadnego wrażenia.
-Tęskniłam za Tobą, głuptasie.
Szepczesz cicho, całując Go w policzek i układając swoją głowę na Jego ramieniu. Wpatrujesz się w Niego z bladym uśmiechem. W Jego wargi, na których wciąż trwa szeroki uśmiech. Kręcisz głową, cicho się podśmiewując.
-Wesoło Ci?
Przytakujesz głową, a On stawia Cię na ziemi. Poprawiasz dłonią pogniecione ubranie, spoglądając na Niego z rozbawieniem. Nikt w taki sposób na Ciebie nie działa jak On.
-Przeszkadzam?
Słyszysz głuche kaszlnięcie. Odwracasz się na pięcie , dostrzegając znajomą sylwetkę. Mimo mroku jak otulał dzisiejszego dnia skocznię , widzisz Go idealnie. Jego ciało. Sylwetkę, którą naświetla delikatnie pobliska latarnia. Przełykasz z trudem ślinę, dostrzegając dopiero po jakimś czasie, że wokół nie ma Marinusa. Syczysz cicho, powtarzając w myślach, że sobie z Nim porozmawiasz.
-Możemy porozmawiać?
Spoglądasz na Niego, nieśmiało przytakując głową. Zagryzasz wargę, obserwując Go z niewielkiej odległości. Żadne z Was nie decyduje się na skrócenie dystansu. Jest on jak idealny, zdaje się powtarzać cichutki głosik w twojej głowie…
Spoglądasz na Niego szklącym się wzrokiem. Twoje serce przyspiesza swoje bicie, a oddech staje się coraz płytszy.
-Dlaczego się nie odzywałeś?
Mówisz cicho, spoglądając na Niego ukradkiem. Widzisz jak się miota. Jak zbiera w sobie siły i słowa godne odpowiedzi na twoje pytanie. Uśmiechasz się ironicznie, kręcąc głową.
Na co Ty głupia liczyłaś?


Od autorki:
Od Mnie taki dość długi prezent. Mam nadzieje, że się Wam podoba ! :)
A teraz czas na coś przyjemnego. :)
Wesołych Świąt Kochane !
Świąt spędzonych w gronie rodziny. Świąt ciepłych i mnóstwa prezentów pod choinką. Również Szczęśliwego Nowego Roku. Roku , który będzie jeszcze lepszym i piękniejszym niż 2014 ! Życzę Wam również spełnienia marzeń! Marzeń tych najskrytszych i trudnych z pozoru do spełnienia ! Warto walczyć o wszystko ! Wasza Lovely ;*

Kamil wraca na TCS! :)

Lovely: Welli dołączasz się do życzeń ,prawda?

Andreas:

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Szósty: Chcę walczyć.

Rozglądasz się nerwowo wokół siebie, z trudem oddychając. Czujesz na sobie baczne spojrzenia przechodniów, jednak je lekceważysz. Starasz się wtopić w nagle powstający wokół tłum. Błądzisz pomiędzy nagrobkami, starając się odnaleźć ten jeden.  Z bólem przystajesz w miejscu, lustrując zamglonym spojrzeniem złote literki , wygrawerowane na granicie. Spuszczasz głowę, zajmując miejsce na pobliskiej ławeczce. Skrywasz swoją twarz w drżących dłoniach, nie potrafiąc powstrzymać płaczu. Tak bardzo Ci Jej brak. Jej uśmiechu, pogody ducha, której zawsze nie potrafiłaś w sobie odnaleźć.  Ta mała dziewczynka nauczyła Cię życia. Prawdziwego, tego którego nie potrafiłaś dostrzec przez pryzmat rozwijającej się w Tobie choroby. Podnosisz powolnie wzrok, lustrując cały otaczający Cię świat. Z trudem przełykasz ślinę, starając się wydobyć z siebie , chociażby krótki dźwięk.  Twoje starania idą na marne. Nie potrafisz wydusić z siebie ani jednego słowa. Z trudem również dostrzec ich dźwięk w twoich myślach. To wszystko jest takie trudne!
-Sophie…
Twój głos drży. Nie potrafisz go uspokoić, tak jak łez, które spływają po twoich policzkach. Poruszasz nerwowo głową, zagryzając dolną wargę.
-Czy jest Ci tam lepiej…?
Pytasz, naiwnie licząc na odpowiedź. Uśmiechasz się ironicznie, spoglądając w zachmurzone niebo. Wbijasz w nie swój wzrok, czując chłód, który nagle otula twoją twarz. Uśmiechasz się blado, wracając spojrzeniem na nagrobek. Coraz szczelnie zaciskasz miedzy kolanami wiązankę ulubionych kwiatów dziewczynki. Uśmiechasz się do nich, układając je po chwili na płycie nagrobka. Zastygasz na moment w miejscu, gładząc ją dłonią. Jest Ci ciężko, dziwnie ze świadomością, ze gdzieś tam , kilak metrów pod ziemią spoczywa Jej drobniutkie ciało. Twarz, na której wciąż panuje promienny uśmiech. Spuszczasz głowę, a twoja łza spływa na pomnik. Ścierasz ją pośpiesznie rękawem kurtki, spoglądając za siebie.  Zastygasz w bezruchu, czując jak chłopak mocno Cię do siebie przytula. Rozklejasz się już całkowicie, zatracając równocześnie w cieple Jego ramion. Brakowało Ci tego, ale nie potrafiłaś tego okazać. Nienawidziłaś przyznawać się do porażki , a tym bardziej do uczuć. Z trudem je wyrażałaś. Od kąta pamiętasz , zawsze tak było.
-Co Ty tutaj robisz..?
Wychrypujesz ledwo, spoglądając na Niego pozbawionym uczuć spojrzeniem. Nie wiesz co Tobą kieruje. Atmosfera tego miejsca czy narastające w Tobie poczucie winy i złości. Odpychasz Go od siebie, czując wstyd. Poprawiasz dłonią czapkę , spoczywającą bezwładnie na twojej głowie. Nie jesteś już dziewczyną.  Jesteś tylko marną jej kopią. Włosy. Piękne, brązowe , które możesz teraz  podziwiać tylko  na zdjęciach. Pochlipujesz, opadając bezwładnie na ławkę. Dla innych kobiet obcięcie włosów oznacza nowy etap w życiu, a dla Ciebie? Dla Ciebie oznacza ono koniec. Wiesz, że wszystko jest już skończone. Potrzebujesz czasu. Czasu nie na zebranie się w sobie i walkę, a na godne pożegnanie i pogodzenie się z brutalną rzeczywistością. Spuszczasz głowę, widząc przed sobą kucającego Andreasa. Kręcisz głową.
-Odejdź. Tak będzie lepiej.
Rzucasz pośpiesznie, wymijając Go. Widzisz Jego spojrzenie. Wzrok, który przepala twoją skórę. Spojrzenie ciepłe i czułe. To boli Cię najbardziej. Odwracasz się na pięcie, biegnąc ile sił przed siebie. Nie zważasz na krzyk chłopaka, roznoszący się echem gdzieś za twoimi plecami. Kręcisz ze łzami w oczach, przekraczając bramę miejskiego cmentarza. Nie masz już sił. Tracisz je każdego dnia coraz bardziej. To już nie jest życie, a bezczynna wegetacja, z czasem prowadząca do jednego. Zastygasz na środku niewielkiej drogi, tępym wpatrując się w nadjeżdżający samochód. Z trudem przełykasz ślinę, zaciskając powieki. Drżysz, słysząc jak pojazd znajduje się coraz bliżej. Nagle słyszysz nieokreślony dźwięk, lekceważysz go. Później czujesz tylko ból. Ból. Który przeszywa całe twoje ciało. Uśmiechasz się blado, sądząc , że jest to właśnie ta chwila. Przed oczami masz tylko ciemność, a twoje ciało opada beznamiętnie na wilgną jezdnię. Słyszysz krzyk. Wołania. Twoje imię, Lea! Pojedyncza łza wypływa spod twoich powiek. Ten głos. Ciepły ton głosu.
-Przepraszam…
Szepczesz cicho, tracąc po chwili całkowity kontakt z otaczającym Cię światem.



Krzyk.
Budzisz się , podnosząc pośpiesznie z przesiąkniętej potem, pościeli. Ciężko oddychasz, wodząc zagubionym spojrzeniem po swojej sypialni. W głowie słyszysz echo bijącego serca. Sen. To był tylko sen. Z trudem przełykasz ślinę, uspakajając się.  Spuszczasz swoje drżące nogi na chłodną podłogę , kierując się w stronę fotela. Układasz się w nim wygodnie, zaciskając powieki.  Nie potrafisz już zasnąć. Boisz się. Boisz się śmierci. Jej widoku. Dopiero teraz dostrzegasz to, że nie jest ona czymś czego oczekujesz. Nie na to czekasz. Przełykasz z trudem ślinę, podnosząc się z miejsca. Po cicho opuszczasz swój pokój, kierując się na palcach w stronę telefonu. Zabierasz go, rozglądając się nerwowo wokół siebie. W domu panuje wciąż głucha cisza. Uśmiechasz się blado, wracając do swojej sypialni. Zajmujesz miejsce pośpiesznie na łóżku, wykręcając numer zapisany w spisie połączeń.
-Tutaj onkologiczny odział szpitala , w czym mogę pomóc?
Głos kobiety nagle roznosi się po drugiej stronie słuchawki , wybudzając Cię tym samym z chwilowego zamyślania. Przełykasz z trudem ślinę, wyduszając z siebie beznamiętni dźwięk. Kobieta dopytuje się coraz więcej o to co się dzieje i z kim rozmawia.
-Proszę z doktorem Fischerem, to ważne.
Rzucasz pośpiesznie , bawiąc się nerwowo słuchawką. Uśmiechasz się do własnych postanowień. Żałując tylko, że zbyt późno dotarło do Ciebie o co tak naprawdę warto walczyć.
-Pan Fischer, w czym mogę pomóc?
-Dzień dobry, a może raczej dobry wieczór Panie doktorze.
Mówisz cicho, słysząc nie lada zaskoczenie w głosie mężczyzny.
-W czym mogę Ci pomóc Leo?
Uśmiechasz się blado, z trudem przełykając ślinę. Podnosisz się z miejsca, poruszając się po długości pomieszczenia. Oddychasz ciężko, a lekarz nie naciska. Układasz w swoich myślach formułkę, słowa , które postanowisz wypowiedzieć.
-Chcę przeszczepu. Chcę walczyć. Mam dla kogo.
Rzucasz z uśmiechem na wargach. Mężczyzna nie ukrywa swojej radości. Jesteś dla Niego jak córka. Bądź co bądź znacie się bardzo długo. Już jako mała dziewczynka trafiłaś pod Jego skrzydła.
-Bardzo cieszę się z twojej decyzji, ale wiesz, że z twoimi rodzicami również muszę porozmawiać?
-Wiem.
Mówisz cicho, układając się w fotelu. Wzdychasz głośno, przytakując głową.
-Wiem, Panie doktorze. Wszystko wiem. Wiem ile mam szans, ale lepsze to niż poddanie się bez walki, prawda?
Twoja rozmowa nie trwa długo. Zakańczasz ją po krótkiej chwili, odrzucając słuchawkę na łóżko. Wiesz, że musisz spróbować. Szkoda, że dopiero teraz. Musisz przejść wiele szczegółowych badań, aby móc stwierdzić jakiego dawcę potrzebujesz , a tym bardziej czy są jeszcze jakie kolwiek szans. Wzdychasz ciężko, podnosząc się z miejsca. Kierujesz się w stronę okna,  zajmując miejsce na parapecie. Przytulasz swoją głowę do chłodnej szyby, wpatrując się pustym spojrzeniem w białym puchu , który otula twoje podwórko. Uśmiechasz się łagodnie, błądząc opuszkami palców po zaparowanym szkle. Śmiejesz się cicho, kręcąc głową.
-Czas zacząć żyć, Lea!
Szepczesz, przymykając powieki. Nie wiesz, że gdzieś tam, na niebie jedna z spadających gwiazd , wyznaczoną miała swoją trasę.


                Od autorki:
          Oddaję Wam już dzisiaj szósteczkę. To opowiadanie rozkręca się, ale również dobiega ku końcowi. Nie wiem jak go zakończę. Mam zapisane dwa końcowe rozdziały. Wszystko pokarze czas. Na dzisiaj tyle i do zobaczenia prawdopodobnie w czwartek. :) 
Dziękuję za Waszą obecność! Mam nadzieje, że Was nie zawiodę i dotrwam do końca !
Buziaki ;*

piątek, 19 grudnia 2014

Piąty: Nie patrz na Mnie.

-Zmieniłeś się!
Błądzisz zamglonym spojrzeniem po swojej sypialni, po krótkiej chwili natrafiając na sylwetkę twojej siostry, która maluje się w mroku panującym wokół . Milczysz, po woli analizując  wypowiedziane przez Nią słowa. Ma rację. Z niechęcią przytakujesz głową, czując jak materac twojego łóżka ugina się pod dodatkowym ciężarem. Czujesz Jej ciepła dłoń na swojej nodze i przeszywające wzdłuż ciała spojrzenie. Zastygasz, a każde z twoich mięśni się napina. Nienawidzisz być poddany na Innych. Nie czujesz się komfortowo, gdy Jej bystre spojrzenie przepala twoją skórę.
-Zmieniła Cię. Na lepsze. To śmieszne, że mój brat wreszcie zaczyna przejmować się innymi. Że nie jest już tym cholernym dupkiem i egoistą, który miał wszystko  gdzieś i nie przejmował się niczym prócz czubkiem własnego nosa. Tak Andreas, taki byłeś.
Wzdycha ciężko, na co  Ty uśmiechasz się ironicznie. Żałujesz swojego postępowania i tego jak postrzegałeś osoby znajdujące się przy Tobie. Zawsze żyłeś chwilą. Nie interesowało Cię co będzie jutro i to, czy aby na pewno go dożyjesz. Wszystko to zmieniło się Gdy poznałeś Leę. Dzięki niej zaczynasz wszystko doceniać.
 Nerwowo poruszasz się na łóżko, podnosząc nagle z miejsca. Minęło już kilka dni, a Ty nawet nie zamieniłeś słowa z dziewczyną. Gdy tylko do Niej dzwoniłeś, Ona po prostu odrzucała połączenie. W głębi siebie cieszyło Cię to, ponieważ bałeś się rozmowy z Nią. Bałeś się usłyszeć w Jej głosie nutę złości. Opierasz się o blat swojego birka, ciężko oddychając. Zaciskasz swoje palce wokół drewnianego mebla, czując jak spod twoich powiek spływa pojedyncza łza. Twoja siostra znajduje się przy Tobie, gładząc swoją dłonią twoje plecy. Zaciskasz Jej rękę w uścisku, opierając o niego swój , wilgny policzek.
-Nie daje sobie już rady.
Wyznajesz z trudem. Nie należysz do osób , które otwarcie mówią o swoich problemach, a tym bardziej przyznają się do nich. Bierzesz głębszy oddech, spoglądając prosto w Jej oczy. Dostrzegasz w Jej niebieskich tęczówkach część siebie. Nie dziwi Cię to, bo przecież jesteście rodzeństwem, ale dziwi Cię to, że dopiero teraz zaczynasz dostrzegać te malutkie szczególiki, które kiedyś zdawały się być dla Ciebie obojętne. Dziewczyna mocno przytula Cię do siebie. Milczy, a Ty czujesz , że jest to najlepsze lekarstwo na twoje rozchwiane, obecnie życie.

*

Zajmujesz miejsce na krześle. Z trudem przełykasz ślinę, zaciskając powieki.
Bezwładnym kiwnięciem głowy, dajesz swojej rodzicielce wyczekiwany przez Nią znak. Nieprzyjemny dźwięk urządzenia. Zaciskasz szczelnie swoje powieki, czując nieprzyjemne mrowienie na swojej szyi. Szlochasz cicho, zaciskając swoje palce wokół skrawka koszulki.
Cisza.
Otwierasz oczy. Twoje powieki nawet nie drgają, a wzrok tępo wbija się w malujący na gładkiej tafli lustra, obraz. Łzy bezwładnie spływają po twoich policzkach, ale Ty ich nie ścierasz. Unosisz swoje dłonie nieśmiało ku górze, gładząc opuszkami palców gładką skórę głowy. Przymykasz powieki, wybuchając płaczem. Paniczny krzyk odbija się od ścian łazienki. Tak jak twoje ciało, które bezwładnie  układa się na chłodnej podłodze. Zaciskasz dłonie w pięści, uderzając bezsilnie o twarde płytki. Twoja rodzicielka stara się Cię uspokoić.
-Lea. Córeczko. Włosy odrosną. Skarbie.
Odrzucasz Jej ramiona, wybiegając z pomieszczenia. Zbiegasz po schodach. Zarzucając na swoje ciało niedbale kurtkę, a na głowę kaptur. Płaczesz wybiegając z domu. Biegniesz ile sił przed siebie, ale nagle słyszysz za sobą znajomy głos. Zastygasz w bezruchu, czując Jego ciepłe ramiona i ciało. Zaciskasz swoje dłonie wokół materiału jego kurtki, cicho łkając. Po chwili dociera do Ciebie wszystko. Odpychasz go od siebie, zaciskając swój kaptur, tak aby nie opadł. Spoglądasz na Niego zamglonym spojrzeniem, a pojedyncze łzy spływają po twoich policzkach. On znów przytula Cię do siebie, ale Ty się wyrywasz. Nie chcesz. Krzyczysz, ale to Go też nie powstrzymuje. Do jednej chwili. Nagły chłód. Z paniką ocierasz swoimi dłońmi głowę, naiwnie wierząc, że wyczujesz poliestrowy materiał swojej kurtki. Opadasz na chodnik, zakrywając swoją głowę rękami.
-Nie patrz na Mnie! Nie patrz, proszę!


Od autorki:
Dzisiaj krótko. Wybaczcie, ale nie chciałam na siłę dociskać innych sytuacji. Będą one w następnym rozdziale.  Dzisiaj ze łzami w oczach się z Wami żegnam. I jeszcze raz dziękuję za Waszą obecność moje słonka. :) Buziaki ;*

piątek, 12 grudnia 2014

Czwarty: Kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości.


-Teraz Ty
Z uśmiechem spoglądasz na bruneta, który z udawanym zamyśleniem w tali kart, odszukuje tej jedynej, która zdaje się myśleć, że Cię pokona, jednak Ty również posiadasz swojego Asa w rękawie. Uśmiechasz się szeroko, zagryzając delikatnie dolną wargę.
-Ok. Może ta.
Jego głos wybudza Cię z zamyślenia, a jedna z kart bezwładnie opada na stos innych. Uśmiechasz się znad, kosmyków włosów, spoglądając na chłopaka. Widzisz zdezorientowane spojrzenie Marinusa, gdy układasz w równym rządku karty, która powinny dać Ci triumf nad zaszokowanym Niemcem.
-To nie fair! Oszukujesz!
Kręcisz ze śmiechem głową, zbierając karty w równą kopkę, która przetasowujesz.
-Pocieszę Cię, kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości.
Puszczasz Mu oczko, wypowiadając każde słowo z uśmiechem, które odwzajemnia. Coraz lepiej czujesz się w towarzystwie bruneta. Oprócz Andreasa to właśnie do Niego zbliżyłaś się i zżyłaś z tym uśmiechem, który nie znika z Jego warg nawet na chwilę. To  On jak na razie spędza z Tobą każdą wolną chwilę. Nie mówisz, że nie chcesz, ale jednak nie pogardziłabyś obecnością  innego ze skoczków.
Spoglądasz na zegarek wiszący naprzeciw Ciebie. Zeskakujesz ze swojego łóżka, krzycząc tylko w biegu, że na Was już czas. Chłopak przytakuje głową, spoglądając na twoje roztrzepanie. Jednak nie dostrzegasz już uśmiechu na Jego wargach, a powagę, która w innej sytuacji na pewno by Cię rozbawiła, ale nie teraz i nie dziś. Zabierasz z fotela  przygotowane ubrania, zatrzaskując się w łazience. Zrzucasz z siebie zbędne części garderoby, stając pod strużkiem wrzącej wody. Kiedy czujesz, że twoja skóra jest wilgna, rozcierasz na jej rozpalonej powierzchni, owocowy żel pod prysznic. Czujesz się od jakiegoś czasu dość dziwnie. Jakby jakaś dodatkowa siła trawiła w Ciebie, a Ty po prostu nie potrafisz się jej poddać. Walczysz. Uśmiechasz się do swoich myśli. Obiecałaś Sobie walkę. O własne życie i miłość, która być może czeka za którymś rogiem właśnie na Ciebie. Wiesz, że Sophie by tego chciała. Opierasz się o parujące drzwiczki kabiny prysznicowej , zaciskając z całych sił powieki, spod których bezwładnie spływają łzy. Nie potrafisz zapomnieć o tej , małej dziewczynce. O Jej uśmiechu i optymistycznym nastawianiu do życia, które traciła przez chorobę każdego dnia. Ona wierzyła nie tylko w siebie i w to , że wyzdrowieje, ale wierzyła również w Ciebie, kiedy Ty nie potrafiłaś na siebie spojrzeć w lustro. Pomogła Ci odnaleźć w tej nowej dla Ciebie wtedy sytuacji. Tak. Ta mała dziewięcioletnia dziewczynka. Więc dlaczego Bóg Ją zabrał? Czy nie wie jak mocno osoby cierpią przez Jej brak?
Po niespełna godzinie wychodzisz z łazienki, dostrzegając niemal zasypiającego na twoim łóżku chłopaka. Uśmiechasz się delikatnie na zastany widok, z wyrzutami sumienia, łagodnie szarpiąc Go za ramię. Marinus jak oparzony podskakuje na miejscu, uspakajając się dopiero, gdy dostrzega twoją zakłopotaną minę i blady uśmiech.
-Wybacz, ale to był wyższy stan konieczności. Idziemy?
Pytasz , spoglądając na Niego z miną zbitego psa. Kiwa głową, kierując się za Tobą. Zbiegasz po schodach, żegnając się ze swoimi rodzicami, zarzucasz na swoje ramiona kurtkę, a na nogi zakładasz pośpiesznie buty. Po chwili jesteś gotowa do wyjścia. Opuszczasz dom, zajmując miejsce obok kierowcy w samochodzie przyjaciela. Uśmiechasz się blado w Jego stronę, gdy powolnie ruszacie z podjazdu.
-Naprawdę chcesz tam iść? Wątpię czy to jest najlepsze w twoim stanie. Znaczy nie zrozum Mnie źle, martwię się o Ciebie po prostu.
Fakt nagle czujesz się bardzo osłabiona, a powieki zamykają się mimowolnie. Kręcisz głową. Musisz tam być. Pożegnać się z osobą, która wiele dla Ciebie zrobiła. Nie mogłabyś tak po prostu być obojętną dzisiejszego dnia.
Czarny Nissan zatrzymuje się tuż przed bramą miejskiego cmentarza. Zabierasz z tylnego siedzenia wiązankę ulubionych kwiatów dziewczynki, układając swoja dłoń na klamce. Czujesz nagła falę ciepła, a twoje ciało bezwładnie opada spowrotem na fotel. Słyszysz jak zza masywną ścianą krzyk Marinusa. Nie wiesz co się dzieje. Przed oczami masz już tylko ciemność…

*

Podążasz po szpitalnym korytarzu, nerwowo przemierzając jego długość. Oczekujesz na jakąś głupią wiadomość, ale jak na złość żadne z mężczyzn  w białych fartuchach, nie chcąc nawet na moment zaszczycić Cię swoją obecnością. Strasznie się o Nią boisz nie chcesz Jej stracić. Jest dla Ciebie zbyt ważna.  
-Andreas!
Odwracasz się , dostrzegając biegnących w twoim kierunku rodziców dziewczyny. Skracasz nagle dzielący Was dystans , czując jak za Tobą podąża zdenerwowany Marinus.
-Co z Nią?
Kobieta spogląda na Ciebie zaszklony od łez spojrzeniem, a Ty niemo błądzisz po otaczającej Cię rzeczywistości. Nie wiesz co masz odpowiedzieć. Widzisz nadzieje przebijająca się przed Jej wzrok, ale nie potrafisz wydusić z siebie nawet głupiego dźwięku. Nagle otwierające się drzwi wybudzają Cię z amoku. Sam nie potrafisz powstrzymać łez, gdy dostrzegasz bezwładną sylwetkę Lei , leżąca na szpitalnym łóżku. Podbiegasz w Jej stronę, zaciskając Jej drobną, chłodną dłoń w ciepłym uścisku. Ona jednak nawet nie drga. Nie czujesz Jej ciepła, a ironicznie przepalający twoją dłoń chłód. Masz ochotę krzyczeć, czując jak Ją tracisz. Mówiła Ci, żebyś się nie zakochiwał, ale Ty Andreasie jesteś znany z tego, że nie słuchasz innych. Składasz delikatne muśniecie na Jej dłoni, opuszczając bez słowa salę. Nie masz już sił, aby patrzeć na to jak Ona odchodzi. Chciała tego. Wciąż mówiła, że tak będzie lepiej. Z czasem zacząłeś się od Niej oddalać, a to właśnie za sprawą tych słów. Nie potrafiłaś Jej przetłumaczyć, że warto walczyć o wszystko, każdej chwili, a tym bardziej jeśli chodzi o życie, ale Ona zdawała się być głucha na twoje prośby i groźby. A teraz żałujesz, że nie potrafiłeś dla Niej znaleźć nawet głupiej chwili. Nie raz siedziałeś bezczynnie w swojej sypialni.
Odwracasz ostatni raz wzrok przez  swoje ramię, szepcząc ciche Kocham Cię Leo!
Uśmiechasz się blado. Nienawidziła, gdy zwracałeś się w Jej kierunku, Jej męskim odpowiednikiem. Kochałeś tą złość. Ona ukazywała Jej piękno, skryte gdzieś pod płaszczem cholernej obojętności na otaczającą Ją rzeczywistość.
Wracasz do pustego mieszkania, bezgłośnie odrzucając na drewnianą komodę pęk kluczy. Zsuwasz z nóg buty, odrzucając je i kurtkę niedbale w kąt przedpokoju. Kierujesz się bezwładnym krokiem w stronę jadalni. Zajmujesz miejsce na jednym z krzeseł, ukrywając swoją twarz w dłoniach. Nie masz już sił na ukrywanie łez. Sądziłeś , że Bóg da Ci jeszcze czas. Czas na to, aby przekonać Leę do walki. Do tego, aby nie bała się zaufać i kochać.
Dźwięk twojego telefonu bezgłośnie odbija się od ścian, nie wywołując na Tobie jakiegokolwiek wrażenia. Łzy bezwładnie spływają po twoich policzkach. Krzyczysz, jednym ruchem, zrzucając wszystko co znajdowało się obok Ciebie. Mówią, że faceci nie płaczą. Obłudni. Każdy chociaż raz miał łzy w oczach.
Wybiegasz pospiesznie z mieszkania. W biegu zasuwając kurtkę i wiążąc sznurówki swoich butów. Powinneś być przy Niej teraz, a gdzie jesteś? Na drugim końcu miasta. Wiesz, że jeśli Jej już nie ma, nie wybaczysz sobie tego, że Ją zostawiłeś.
Wbiegasz zdyszany do budynku , rozglądając się nerwowo wokół siebie. Każdy zdaje się nie spostrzegać tego, że gdzieś obok ktoś może walczyć o życie.  Na ustach każdego panuje beznamiętny uśmiech i obojętność. Kręcisz głową, wspinając się pospiesznie po schodach. Zamglonym spojrzeniem błądzisz po numerkach umieszczonych na białych drzwiach. Przystajesz nagle w miejscu. Widzisz Ją. Jej bezwładną sylwetkę i zapłakanych rodziców. Jej tata tak jak Ty nie zważa na trwający wciąż sezon. Na zawody, na których powinniście być. Gładzisz dłonią chłodną szybę, na którym maluje się blada sylwetka dziewczyny. Po chwili dostrzegasz obok siebie Marinusa. Uśmiechasz się blado, opadając bezwładnie na jedno z plastikowych krzesełek. Płaczesz. Jak małe dziecko, po prostu cierpisz.
-Powiedz Mi, że Ona  z tego wyjdzie. Boże, nie możesz Jej tak po prostu zabrać. Nie teraz.
Mamroczesz niezrozumiale pod swoim nosem, lekceważąc troskliwe spojrzenie swojego przyjaciela. Wiesz, że Jemu też jest ciężko. Wbrew pozorom równie szybko jak Ty, przyzwyczaił się do szatynki i równie trudno będzie się Mu pogodzić z Jej odejściem. Spoglądasz na chłopaka spod niesfornych kosmyków włosów, uśmiechając się ironicznie. Po raz pierwszy Ci zależy. Naprawdę zależy.
Po długim czasie dostrzegasz mężczyznę, który rozmawia z rodzicami Lei. Widzisz łzy w oczach kobiety i Jej bezwładne ciało, które upada w ramiona męża. Kręcisz głową, uderzając zaciśniętą pięścią w ścianę. Nie czujesz bólu uderzania, a ból łamiącego się na pół serca.

Kilka dni później

Układasz się coraz wygodniej na bujanym fotelu.
Swoje ciało coraz szczelniej otulasz kocem, zaciskając swoje ociężałe powieki. Czujesz się każdego dnia coraz słabiej, a od dnia wyjścia ze szpitala nawet na moment nie wyszłaś na zewnątrz. Mimo, że co dnia słyszysz śmiech bawiących się dzieci. Głosy kobiet, które umawiają się na wspólna, sylwestrową zabawę, Ty po prostu nie potrafisz już spojrzeć na świat z tej samej perspektywy co kilka lat wcześniej.
Podnosisz się z miejsca, czując nieprzyjemny chód na swoich nogach. Krótkie spodenki w środku zimy to jednak nie jest najlepszy pomysł, jednak Ty lekceważysz wszystko. W życiu nie ma czasu na podążanie wyznaczonymi przez innych ścieżkami. Stajesz przed lustrem, obserwując zamglonym spojrzeniem malujące się na nim zarysy twojego ciała. Smukłej sylwetki, która każdego dnia zdaje się być coraz smuklejsza. Mrużysz łagodnie oczy, czując jak po twoich policzkach spływają łzy. Bezwładnie dłonią przeczesujesz swoje włosy, które otulają twoje wilgne palce. Każdego dnia tracisz ich coraz więcej. Odwracasz głowę, snując się swobodnie w stronę łóżka. Do rąk zabierasz ramkę, przedstawiającą Ciebie i Carmen, a między Wami małą, drobniutką sylwetkę Sophie. Uśmiechasz się blado, gładząc opuszkiem palców uśmiechniętą twarz twojej przyjaciółki i dziewczynki. Nagła fala złości i dostrzegasz jak szkło rozsypuje się wokół twoich, bosych stóp. Wymijasz jego odłamki, upadając bezwładnie na zimne panele. Ukrywasz twarz w dłoniach , przeraźliwie krzycząc. Masz już dość tej wegetacji. Stanu agonii, który nie pozwala Ci normalne funkcjonować.
Twoja mama pojawia się już po chwili przy Tobie. Obserwuje uważnie otaczającą Cię rzeczywistość, opadając bezwładnie obok Ciebie. Płacze tak jak Ty, a może nawet mocniej. Zdajesz się tego nie dostrzegać. Nie chcesz po prostu widzieć po raz kolejny bólu w oczach najbliższych. Wymijasz Jej spojrzenie i sylwetkę wciąż utkwioną na podłodze. Układasz się po prostu w bujanym fotelu, cicho łkając.

  

Od autorki:
Ten rozdział należy do najbardziej trudnych rozdziałów jakie kiedykolwiek napisałam. Nie chodzi o jego styl czy drobne szczegóły, a o cały sens. O smutek jakim jest przesączone każde słowo. Z każdą kolejną literką , słowem, zdaniem coraz mocniej pogłębiały się łzy w moich oczach. Nie wiem, ale jeśli doprowadzę to opowiadanie do końca będę z siebie bardzo dumna. Mam nadzieje, że podoba Wam się ten rozdział : )
Bez zbędnych słów…do następnego moje słonka i dziękuję BARDZO, BARDZO za każde miłe słowo . Bez Was nie było by Mnie :’) Dziękuje ;*
Pozdrawiam cieplutko  :)

sobota, 6 grudnia 2014

Trzeci: To Wy się znacie?


Leżysz na łóżku , łagodnie pokaszlując. Twoja wczorajsza wędrówka po mieście z rozpiętym płaszczem i brakiem czapki, okazuje właśnie swoje efekty. Wzdychasz ciężko, przewracając się na lewy bok. Ukrywasz swoją chłodną dłoń pod poduszką, zamykając powieki. Chcesz chociaż na chwilę zasnąć. W spokoju zamknąć oczy i oddać się w ramiona morfeusza. Jednak jak na złość sen nie przychodzi . a stan ogólniej frustracji nie pozwala Ci już w spokoju leżeć na miękkim materacu łóżka. Otulasz się szczelnie swoim kocem, spuszczając delikatnie nogi na chłodną podłogę. Kierujesz się w stronę bujanego fotela, w którym zajmujesz wygodną pozycję. Przymykasz powieki, czując jak ich ciężar narasta. Delikatnie odbijasz się palcami od twardego podłoża, łagodnie bujając się raz w przód, a raz w tył. Czujesz błogość , która ogarnia twoje ciało. Ciszę i spokój, które pozwalają w spokoju przemyśleć Ci całe twoje życie. Nie było, ani nie jest ono zbyt kolorowe. Nie możesz sobie powiedzieć, że jesteś z niego pełni zadowolona. O ile dzieciństwo miałaś udane o tyle czasy nastoletniego buntu, wolałabyś oddać w zapomnienie. Za darmo, bez jakiej kolwiek ceny. 
-Lea?
Podnosisz zamglone spojrzenie znad ciemnych paneli, które równomiernie układają się na ziemi. Uśmiechasz się blado na widok znajomej twarzy swojego przyjaciela. Nie odzywasz się. Milczysz, spoglądając na Jego poczynania. Na to jak zajmuje miejsce naprzeciw Ciebie i wbija w twoją bladą twarz, swoje bystre spojrzenie. Spuszczasz głowę, a niesforne kosmyki twoich włosów, otulają palące się ze wstydu policzki.
-Dlaczego nic Mi nie powiedziałaś?
Kręcisz głową, czując nieprzyjemny, słony posmak na swoich wargach. Odkaszlujesz, ale nawet to nie ułatwia Ci wyduszenia z siebie nawet głupiego dźwięku. Czujesz poczucie winy. Czujesz jakbyś zataiła coś bardzo ważnego, ale…Ty po prostu się bałaś. Nie chciałaś litości i poczucia, że jest ktoś przy Tobie z obowiązku. Chciałaś być tylko szczęśliwą. Choćby na moment. Przez głupią chwilę.
-Miałam swoje powody.
Wychrypujesz niemal bezgłośnie. Odwracasz głowę, zaciskając z całych sił powieki. Słone łzy bezwładnie spływają po twoich policzkach, a wargi mimowolnie pod ich wpływem drżą. Całe twoje ciało drży.
-Lea, przecież wiesz, że możesz Mi zaufać. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Czujesz jak Jego ciepłe dłonie  otulają twoje wilgne policzki, nadając tym samym kres spływającym łzą. Oblizujesz nerwowo spierzchnięte wargi, uciekając wzrokiem od Jego palącego spojrzenia.
-Wiem!?
Twój głos drży, a nutka zawahania, brutalnie przeszywa , panującą między Wami ciszę. Nic tak mocno nie zadaje Ci bólu, jak ta chwila zastoju i rozmyślania, czy jesteś tego pewna.
Widzisz Jego zaskoczone spojrzenie. Znacie się kilka miesięcy. Od samego początku ten uroczy chłopak skradł twoje serce. Na początku broniłaś się przed tym, aby przyznać przed samą sobą, że z każdym kolejnym dniem zaczął znaczyć coraz więcej. Dla Ciebie. Dla twojego serca. Dla całego twojego życia po prostu.
-Białaczka to nie grypa…z tego nie wrócę po kilku dniowym przyjmowaniu antybiotyku. Jak mogę umrzeć Andreas. Umrzeć, rozumiesz?
Twój przepełniony paniką głos, przeszywa brutalnie twoja głowę, która mimowolnie pulsuje z bólu. Chłopak spogląda na  Ciebie tym samym ciepłym spojrzeniem, mocno wtulając Cię po chwili z całych sił, do swojej wysportowanej sylwetki. Zaciskasz swoje dłonie w pieści, uderzając bezwładnie o Jego klatkę piersiową. Jego ciepło i zapach perfum, nagle Cię uspakajają, a nawet blady uśmiech pojawia się na twoich wargach. To prezent od Ciebie. Jednak po chwili wracają do Ciebie pesymistyczne myśli, które rozcinają twoje wierzące naiwnie serce, na drobne kawałeczki. Nie potrafisz już sobie radzić z tą sytuacją. Sama nie chcesz przywiązywać do siebie ludzi, a tym czasem sama zatracasz się w Ich obecności. Lisa i Andreas są dla Ciebie najważniejszymi osobami, oczywiście nie wliczając twoich rodziców, którzy chuchają na Ciebie, aby nic złego Ci się nie przydarzyło. Za późno! Oddalasz się od Niego, wybiegając pośpiesznie z swoje sypialni. Zbiegasz bezwładnie po schodach.
-Lea!
Odwracasz się na pięcie, spoglądając na chłopaka, który stoi na samym szczycie schodów. Zamglonym spojrzeniem lustrujesz Jego sylwetkę, czując jak Jego wyraz coraz mocniej się zamazuje. Kręcisz bezwładnie głową, opadając na zimną podłogę.  W tej chwili nie czujesz już nic.

*

Po woli otwierasz ociężałe powieki, rozglądając się tępym spojrzeniem wokół siebie. Białe ściany i dźwięk pikającej aparatury uświadamia Ci gdzie jesteś. Ocierasz dłonią swoją twarz, przeczesując wilgne włosy. Krzywisz się nieznacznie, podnosząc z miejsca. Masz ochotę odpiąć te wszystkie, przymocowane do swoich dłoni kabelki. Zaciskasz wokół nich swoje palce.
-Zostaw to!
Spoglądasz w stronę drzwi z łagodnie rozchylonymi wargami, zaskoczona czyją kolwiek obecnością wokół Ciebie. Spoglądasz z nie dowierzaniem na mężczyznę, który nagle znalazł się przy Tobie. Z zaskoczeniem obserwujesz Jego poczynania. To jak układa Cię na poduszce, okrywając szczelnie kołdrą.
-Nie musiał pan tego robić…było by lepiej.
Rzucasz obojętnie, odwracając głowę w stronę okna, za którym łagodne płatki śniegu, opadały bezwładnie na parapet. Zima coraz mocniej rozpoczyna się na niemieckiej ziemi. Wzdychasz ciężko, spoglądając w bok. Nie potrafisz opisać swojego zaskoczenia, gdy dostrzegasz na krześle chłopaka, który spogląda na Ciebie z uśmiechem. Krzywisz się, przywołując się do pozycji siedzącej. 
-Ja nie wiem kim jesteś i lepiej żebym nie wiedziała, ale możesz sobie iść. Nic Cię tutaj nie trzyma, śmiało!
Mówisz jak nakręcona , a chłopak z uwagą Ci się przygląda. Przytakuje głową, ale Jego ciało nawet nie drży. Wciąż siedzi przed Tobą, przyglądając Ci się uważnie. Wzdychasz głośno, opadając na poduszkę.
-Wkurzający Pan jest!
Rzucasz z obojętnością, spoglądając na bruneta. Uśmiech nawet na moment nie znika z Jego warg, a Jego ciemne tęczówki nie z spuszczają z Ciebie nawet na chwilę spojrzenia.
-Nie jesteś pierwszą osobą, która Mi to mówi! Jednak nienawidzę jak ktoś zwraca się do Mnie na per Pan, Marinus jestem!
Jego blada i koścista dłoń kieruje się w twoją stronę, a Ty z bacznością się jej przyglądasz. Nie wiesz co masz robić. Nie znasz Go. Pojawił się tak nagle, ale jednak zdajesz się zaryzykować. Zatrzaskujesz ją w delikatnym uścisku, szepcząc cicho swoje imię. Z zaskoczeniem obserwujesz każdy Jego ruch. To jak dłonią przeczesuje włosy i jak upija łyk wody mineralnej z trzymanej w dłonie butelki.
-Coś nie tak?
Jego głos wybudza Cię z zamyślenia. Kręcisz z bladym uśmiechem głową, układając się wygodnie na łóżku. Nie zamykasz jednak oczu. Mimowolnie z czasem stajesz się coraz bardziej nie ufna. Uchylasz delikatnie jedną powiekę, dostrzegając jak chłopak pośpiesznie opuszcza twoją salę. Wzdychasz cicho, spoglądając na zatrzaskujące się bezwładnie drzwi od swojej Sali. Nie znasz Go, ale teraz jesteś Mu wdzięczna. Uchronił Cię przed głupotą, ale skoro masz umrzeć, to lepiej teraz , niż później, prawda?
Dźwięk otwieranych drzwi wybudza Cię z zamyślenia, jednak tym razem w pomieszczaniu pojawia się zdenerwowany Wellinger
 -Lea!
Obejmuje Cię ramionami, mocno zamykając w swoim uścisku. Odwzajemniasz gest , przymykając delikatnie powieki.
 -Jak widzisz nic Jej nie jest!
Słyszysz znajomy głos, na co z zaskoczeniem oddalasz się od Andreas.
-To Wy się znacie?
Spoglądasz zaskoczona na Nich, oddalając się od Wellingera. Marszczysz brwi, uważnie się Im przyglądając. Czekasz na chociaż krótkie słowo wyjaśnienia, ale wtedy nagle do Sali wbiegają twoi rodzice. Wtulasz się w Ich ciała, szepcząc cicho, że nic Ci nie jest i czujesz się dobrze.
-Dziękuję chłopaki!
Słyszysz głos swojego taty, który gestem dłoni dziękuję Marinusowi i Andreasowi.
-Chwileczka, bo Ja tutaj chyba czegoś nie rozumiem…a Ty tato skąd Go znasz?
Spoglądasz  na Nich, na co twój tata posyła Ci zaskoczone spojrzenie. Kręcisz głową, krzyżując swoje dłonie na piersi. Widzisz jak Andreas nerwowo przeciera dłonią kark, a twój tata miota się w wypowiadanych przez siebie cicho słowach, na co Marinus tylko posyła Ci łagodny uśmiech. Odwzajemniasz mimowolnie gest. Inaczej nie potrafisz. Każdy gest ukazywany przez chłopaka jest zaraźliwy.

*

A jednak.
Marinus też jest skoczkiem, a Ty już wierzyłaś w to, że jest zwykłym chłopakiem, który wypełni pustkę po tym jak Andreas i twój tata zaczną sezonowe turne.
Następnego dnia opuszczasz już szpital. Cieszysz się, chociaż nie masz ochoty wracać do pustego niemal domu. Tylko Ty i twoja mama oraz stos głupich myśli, które nie pozwalają w nocy zasnąć.
Przewracasz się po raz kolejny, coraz ciężej oddychając. Czujesz się coraz gorzej. Mimo, że w wynikach badań nie dostrzeżono niczego bardziej niepokojącego, niże tego , że białaczka się rozwija to i tak każde dnia traciłaś coraz więcej siło. Coraz więcej chęci do życia. Otwierasz oczy, podnosząc się z miejsca. Twój płytki oddech odbija się echem w twoich myślach. Błądzisz spojrzeniem po topiącym się w mroku pomieszczeniu, starając się uspokoić. Jutro zawody. Pierwszy konkurs indywidualny w tym sezonie. Chcesz na nim być. Bardzo chcesz, jednak wcześniej musisz się znaleźć w całkiem innym miejscu.

Od autorki:
To jest ten rozdział z tytułu tych nie najlepszych. Troszkę nudny , ale następnym już zacznie się dziać o wiele więcej i historia będzie kierować się na tory  ku końcowi. Na razie mamy to. Nie jestem w pełni zadowolona  z niego , ale mam nadzieje, że Wasze zdanie jest inne…:)
Dzisiaj Mikołaj…dostałyście już jakieś prezenty?
Lecę nadrabiać zaległości u Was :) Buziaki ;*